piątek, 7 maja 2010

Gabriela


Lata 60. XX wieku. Gdzieś przy skrzyżowaniu czterech większych ulic Chicago, w piwnicach luksusowego hotelu mieściła się duża sala. Na sali znajdowało się mnóstwo ludzi. W całym lokalu po cichu rozchodził się orkiestrowy głos Elli Fitzgerald. Wszędzie unosił się dym i zapach alkoholu. Goście byli szybko obsługiwani przez ubranych na biało kelnerów. To oni zabierali płaszcze, opróżniali popielniczki, dolewali wytrawnych win, zmywali ślady szminek z kieliszków... Żeby dostać taką pracę należało być rzetelnym, cierpliwym, uśmiechniętym i… trzymać buzię na kłódkę. Lecz fenomen pracy w lokalu ‘Georgina’ nie polegał na wysokich zarobkach. To tutaj spotykała się elita wielu znaczących w Ameryce miast. Przy akompaniamencie lekkiego jazzu Panie i Panowie, paląc cygara lub cygaretki dobijali kontrakty, które warte były grube miliony. Właścicielką tego przybytku była kobieta siedząca w rogu pomieszczenia. Popijała właśnie Martini, gdy podszedł do niej wysoki mężczyzna ubrany w prążkowaną marynarkę. Ona znała tu wszystkich. Uśmiechnęła się, pokazując cały zestaw białych zębów, a uśmiech ten nie łatwo było zapomnieć. Ognista szminka na jej ustach idealnie oddawała jej gorący temperament. Ostre rysy twarzy podkreślały stanowczość podejmowanych przez nią decyzji. Bo w tym interesie należało być stanowczym. Dobrze o tym wiedziała… Miała to we krwi. Trzydziestoletnia Gabriela była Włoszką z korzeniami irlandzkimi. Wychowana w bogatym domu była prawdziwą damą. Nikt nigdy nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie… jej tata. Tak, to właśnie ona była uwielbianą córeczką słynnego na całą Amerykę Alfonsa Capone. Mimo to, wszystko, co wtedy posiadała osiągnęła sama. Na gruzach dawnych przemytników spirytusu zbudowała nowe imperium, o wiele większe niż jej ojca. I choć czasy prohibicji w USA już dawno minęły, Gabriela nie mogła narzekać na spadek obrotów. Parę metrów nad lokalem właśnie powstawały pierwsze zespoły rockowe, rodził się ruch ‘dzieci kwiatów’, demonstracje uliczne, protesty... Można by powiedzieć, że to nie jej świat. Ona obracała się w gronie bogatej arystokracji. A mimo to każdy z obecnych na jej sali dobrze wiedział, że ma w tym wszystkim swoje trzy grosze. W przeciwieństwie do swojego ojca, wszystkie jej interesy były uczciwe. Ale nie byłaby Gabrielą Capone, gdyby nie ścigała ją policja i FBI. Otóż Gabriela miała jedną słabość: usuwała ludzi, którzy stawali jej na drodze do sukcesu. Oczywiście osobiście nigdy nie zabiła. Nie byłaby do tego zdolna. Po prostu, tak jak w tej chwili, dzwoniła pod odpowiedni numer, i tak, jak młodzieniec, który właśnie wstał od jej stolika i opuścił lokal, nagle ktoś znikał. Nikt już go nigdy nie będzie szukał, a kto spróbuje, niedługo znajdzie się obok niego.. również martwy. Gabriela, jak to na Włoszkę przystało, ceniła sobie dobrą kuchnię. W jej lokalu można było znaleźć mnóstwo potraw, zatrudniała tylko najlepszych kucharzy, a żywność sama sprowadzała z różnych stron świata. Ale była jedna rzecz, której nie mogła znieść: makaron. Uważała, że damie nie wypada babrać się przy posiłku z makaronem, według niej wyglądało to nieestetycznie. To właśnie dlatego postanowiła otworzyć własne hotele, bary, restauracje.
Kto by pomyślał… największe knajpy Ameryki, a w żadnej z nich nie znajdziesz choćby niteczki makaronu.

2 komentarze:

  1. Hej, tu Hania, dopiero odkryłam, że napisałaś coś nowego (mam opóźniony zapłon). Możesz mi pisać na flb albo gg jak dodasz coś nowego bo strasznie lubię twoją twórczość.
    To opowiadanie też mi się podobało, chociaż było za krótkie ><.
    Uwielbiam sposób w jaki opisujesz klimat, normalnie mogę sobie wyobrazić ten lokal. Charakter Gabrieli też fajnie ukazany. Piszesz strasznie oryginalnie, pisz więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. świetneeeeeeee, na maxa mi się spodobało! :D
    dominika

    OdpowiedzUsuń